Po przeglądzie maseczek Bania Agafii przyszedł czas na peelingi ( zwane również scrubami – jak dla mnie różnica tkwi tylko w nazwie ). W swojej ambasadorskiej paczce od sklepu Kalina otrzymałam dwa z nich – odżywczy peeling na bazie 5 ziaren i peeling-masaż do ciała na bazie 5 olejków. W swoich zbiorach miałam również kamczacki termalny scrub do ciała i scrub gryczany ujędrniający. Postanowiłam więc kolejny raz przybliżyć Wam poszczególne wersje, aby łatwiej było podjąć decyzję.
Zacznę może od produktu, który najbardziej przypadł mi do gustu, a skończę na tym, do którego z pewnością już nie wrócę. Wbrew pozorom peelingi różnią się między sobą i saszetka saszetce nie równa. Kolejny raz jednak podkreślić muszę estetykę opakowania, a także dobór koloru opakowania do kolorystyki samego produktu. Wyłamuje się tu jedynie scrub kamczacki – jego opakowanie jest niebieskie, a kolor zielonkawy, ale ten scrub wyłamuje się nie tylko kolorystycznie, ale i jakościowo. O tym jednak za moment.
Bez wątpienia, moim faworytem stał się peeling -masaż na bazie 5 olejków. Śliczne, fioletowe opakowanie z malinowym motywem to chyba najładniejsza saszetka z całej gromady. Jak łatwo się domyśleć kolor preparatu to smakowity różo-fiolet. Zapach zaś przypomina mi oranżadę poziomkową, którą 20 lat temu kupowała moja babcia. Jest cudowny, owszem może nie do końca naturalny, ale i tak niesamowicie mi się podoba. Przenosi mnie do krainy dzieciństwa.
Konsystencja peelingu to gęsty, nieklejący żel, w którym skąpane są naturalne ziarenka malin, a także sztuczny zdzierak czyli polietylen. Kosmetyk bardzo dobrze się rozprowadza, nie spływa, nie skapuje. Drobinek jest na tyle dużo, że spokojnie wykonamy nim uczciwy peeling z wymiernym efektem złuszczającym. W moim przypadku sprawdził się świetnie w przypadku wyjątkowo wymagającej skóry nóg.
Zaskoczeniem było dla mnie, że mimo iż peeling bazuje na 5 olejkach, to po zmyciu go z ciała nie pozostaje nam żaden, choćby najdelikatniejszy film. Skóra jest czysta, sucha i zdecydowanie wymaga nawilżenia. Przyzwyczajona do tłustawych peelingów na bazie olei, po których wielokrotnie mogłam darować sobie balsamowanie, byłam lekko zdziwiona. Z pewnością jednak peeling nie wysusza skóry – po zabiegu jest ona przyjemnie gładka i miękka, ale nie podrażniona.
Zajrzyjmy do składu. Co znajdziemy w produkcie poza wodą, rzeczonymi wcześniej pestkami maliny ( całymi oraz ich proszkiem ) i polietylenem? 5 olejków tworzą – olejek z nagietka, olejek z pestek rokitnika, olejek cedrowy, olejek amarantusowy oraz olejek rumiankowy. Do kompletu z witaminą E.
Za 100 ml peelingu zapłacimy w sklepie Kalina 5,90 zł.
Drugim ulubieńcem okazał się być peeling gryczany – ujędrniający. Jasno brązowe opakowanie skrywa brązowy peeling o cudownym zapachu. Po latach przełamałam się i konsumuję kaszę gryczaną jednak nienawidzę jej zapachu, o jak bardzo się cieszę, że ten peeling pachnie kwiatowo-roślinnie, a nie tą kaszą 🙂
Konsystencja żelowa, dość gęsta, ale łatwo dająca się rozprowadzić. Praktycznie identyczna jak w przypadku peelingu-masażu z maliną, jednak chyba nieco mocniej złuszczająca. Ścierniwo stanowią tutaj sproszkowane jak i całe nasiona zielonej gryki w połączeniu z polietylenem.
Kosmetyk naprawdę bardzo dobrze złuszcza martwy naskórek, wygładza skórę, poprawia jej koloryt i sprawia, że jest przyjemnie sprężysta. Dzięki nierozpuszczalnym drobinkom możemy masować skórę do osiągnięcia pożądanego efektu. Co prawda ja skupiałam się bardziej na dolnych partiach ciała, bo to one potrzebują mocniejszego zdzieraka – „góra” woli delikatniej. Peeling jednak świetnie poradził sobie z moją problematyczną skórą nóg.
Jak już pisałam – ścierniwem jest tutaj gryka i polietylen, ale w składzie znajdziemy także ałtajski miód, ekstrakt z melisy lekarskiej oraz olejek z niej, a także olejek lawendowy.
Za 100 ml kosmetyku zapłacimy w sklepie Kalina tradycyjne 5,90 zł.
O ile peeling-masaż i peeling gryczany zajęły u mnie ex aequo pierwsze miejsce to zdecydowanie 3 miejsce przypada w udziale wersji odżywczej na bazie 5 ziaren. Kosmetyk zamknięty w złotej saszetce z rysunkami zbóż świetnie oddaje jego klimat. Konsystencja jest zdecydowanie gęściejsza niż u poprzedników, a drobinki liczebniejsze i mniejsze choć możemy znaleźć w nim także całe ziarenka zbóż. Zapach specyficzny, słodkawy, trochę przypominający wywar gorzelniany – nie należy do moich faworytów, ale nie jest również bardzo męczący.
Peeling jest bardzo delikatny, na nogi się nie sprawdził za to na górne partie ciała owszem. Łagodnie oczyszcza skórę, drobinki nie są ostre, ale zważywszy na ich ilość stanowią dobre, delikatne złuszczanie martwych komórek naskórka. Skóra po peelingu jest miękka i gładka, ale nie podrażniona. Nie mamy również żadnego „olejkowego” filmu – trzeba zdecydowanie nawilżać. Pozostaje jednak delikatny niedosyt, że mogło być ciut lepiej.
Podstawę złuszczania stanowią zmielone ziarna jęczmienia, otręby owsiane, otręby żytnie i krupa gryczana. Poza tym olejek amarantusowy i olejek z kiełków pszenicy.
100 ml saszetka do kupienia na Kalinie za oczywiste 5,90 zł.
Zdecydowanie czarną owcą w stadzie okazał się być peeling kamczacki mimo iż wiązałam z nim wielkie nadzieje. Przyjemna dla oka, ciemnoniebieska saszetka z „widokiem” na Kamczatkę zawiera kosmetyk tym razem niedopasowany kolorystycznie bo zielony 🙂 Scrub ma gęstą konsystencję przypominającą papkę. Nie przypadł mi do gustu jego zapach – kojarzy mi się z takimi lekko „zdychającymi” roślinami, których fragmenty zawieszone są w produkcie. Być może to jeden z czynników, który powodował, że najmniej chętnie po niego sięgałam.
Producent mianował go scrubem „termalnym”, który ma rozgrzewać i sprzyjać otwieraniu por skóry. Niestety ja efektu rozgrzewania nie zauważyłam. Spostrzegłam za to, że scrub jest bardzo delikatny, mimo iż bazą ścierającą jest sól to nie jest ona szczególnie „drapiąca”. Na nogach kompletnie się nie sprawdził, w zasadzie na ręce też był słaby. Udaje mi się jednak wykorzystywać go na biust i dekolt – tutaj skóra jest tak wrażliwa, że wyjątkowo dobrze spisuje się na niej nawet najmniej peelingująca wersja kamczacka. Nie wysusza, nie podrażnia, łatwo daje się zmyć. Nie jest to kosmetyk, który zrobił mi krzywdę czy totalnie się nie sprawdził. Mimo wszystko oczekiwałam czegoś zupełnie innego i w moje preferencje się nie wpisał.
Zajrzyjmy jeszcze na moment do składu, który ma czym się pochwalić – oliwa z oliwek, ekstrakt z alg brunatnych, olej z igieł sosny syberyjskiej, ekstrakt z ( i tu mam zagwozdkę, wydaje mi się, że producent coś pokręcił – wiązówka z morza Sargasowego raczej nie istnieje, przynajmniej ja nie umiem jej namierzyć, więc chyba chodzi o algi sargasowe. ), sól Rapa i witamina E.
Za 100 ml produktu tradycyjnie 5,90 zł w sklepie Kalina.
Generalnie jestem z saszetek Bania Agafii naprawdę zadowolona, nie dość, że kosmetyki są dobrej jakości i pozytywnie działają na moją skórę to do tego są tanie i wbrew pozorom bardzo wygodne, nawet do zabrania w podróż 🙂
Strasznie mnie kuszą te saszetki i chyba na jakąś się skuszę 🙂
Wcale się nie dziwię, ja też długo na nie chorowałam 🙂
Bardzo lubię maski do twarzy z tej serii, wypróbowałam ich już masę 🙂 Nic innego w sumie nie miałam, a peelingi brzmią równie zachęcająco! Zwłaszcza ten co pachnie poziomkami :3
O maskach pisałam ostatnio, mam trzy i bardzo je lubię, ale dokładnie tak jak Ty – chcę więcej 🙂
Ja też chyba się w końcu zdecyduję na ktorąs 🙂
Polecam Kochana 🙂 Myślę, że naprawdę warto.
Ten pierwszy bym wypróbowała 🙂
Zapach wymiata, jest cudowny 🙂
A są one dostępne także w sklepach stacjonarnych czy tylko on-line? Mój faworyt to peeling gryczany! Piękny kolor, kosystencja..
W moim, raczej małym miasteczku niestety nie ma możliwości kupić ich stacjonarnie. Z tego co się orientuję, w większych miastach powstaje coraz więcej sklepików z kosmetykami naturalnymi gdzie można je dostać. Sklepy internetowe często mają również możliwość odbioru osobistego – a jeśli mogę zapytać, skąd jesteś?
Co do peelingu gryczanego – naprawdę udany produkt, nie jest to tak ostre zdzieranie jak peelingi solne czy cukrowe, ale drobinki i tak super złuszczają, a do tego sam peeling pięknie pachnie. Na bank nie raz do niego wrócę 🙂
To muszę poszukać u siebie, mieszkam w Radomiu I jest tu trochę takich sklepów, ale jakoś nigdy nie miałam do nich po drodze 🙂 A ten gryczany peeling mnie zafascynował. I te naturalne drobonki…Myśle, że mi podpasuje. Bardzo fajnie zopiniowalaś te peelingi 🙂
Hmmm… jeśli chodzi o Radom to ciężko mi powiedzieć, ale to dość spore miasto, więc pewnie znajdziesz 🙂 Cieszę się, że recenzja się podoba, chciałam przybliżyć poszczególne warianty bo być może to co mi nie przypadło do gustu, u kogoś innego sprawdzi się świetnie.
Trzeba im przyznać, że wybór mają spory. Nie tylko w peelingach zresztą. Jeszcze enzymatyczny by się przydał.
Oj tak, akurat u mnie na ciało klasyczne, mechaniczne się sprawdzają, ale do twarzy chciałabym coś enzymatycznego. Kończy mi się enzymatic z Phenome, miałam ochotę na ten z Organique, ale go wycofali. Znalazłam a'la zastępcę z Balea, ale to nie do końca to samo, gdyby wyskoczyli z enzymatycznym u Agafii to byłabym pierwszą klientką w kolejce 🙂
peeling gryczany chętnie bym wypróbowała
Jeśli będziesz miała okazję to polecam 🙂
bardzo lubię te saszetki, póki co miałam okazję używać tylko maseczek 🙂
Nie znam tych produktow, ale sa bardzo ciekawe i w bardzo fajnej cenie!
Nie słyszałam o nich wcześniej, ale widzę, że są warte uwagi. Kawałki malin to jest coś 🙂
I tak jak napisałaś – świetne do zabrania w podróż.
Tekst o zdychających roślinach genialny 😛 Tamten rodzaj będę omijać.
to pilingowe gryczane coś bym chętnie przygarnęła, jak sie nie pilinguję to mi tłuszcz ocieka z facjaty…
muszę się skusić na któryś 😉