O maskach ( a w zasadzie peelingo-maskach ) Rapan Beauty naczytałam się tyle ochów i achów, że na targach Ekocuda było to pierwsze stanowisko, które odwiedziłam. Po prostu musiałam je poznać. Zeszły rok nie był dla mnie maseczkowo owocny – jeśli powiem, że do października zrobiłam je sobie może ze 3 razy ( słownie TRZY RAZY ) to chyba nie skłamię… glinkowych równe zero, bo przecież tak się człowiek zachwycił tymi w płachcie czy węglowymi, że zapomniał jakie cuda mogą robić z twarzą właśnie glinki… Na szczęście po targach wróciły mi chęci 🙂
Zgarnęłam chyba najbardziej chwaloną maskę, czyli Intensive Care ze śluzem ślimaka (obecnie vege), wyciągiem z żywicy smoczego drzewa, niebieską i żółtą glinką oraz błotem iłowo-siarczkowym. Gratis dostałam mini maskę do skóry suchej i mieszanej. Identyczną przysłał mi mój kochany sklep Kalina, więc miałam co testować.
Wersja pełnowymiarowa starcza teoretycznie na 10 zabiegów, ale przy mojej hojnej ręce zapowiada się na jakieś 8. Mała faktycznie starcza na 3 razy, a nawet ciut więcej. Obie zamknięte w plastikowych, zakręcanych słoiczkach z dodatkową folią ochronną.
Zacznę od wersji do każdego typu cery, czyli „ślimakowej”. To własnie o niej krążą już chyba legendy. Na pierwszy rzut oka niby nic – glinkowa papka o burym kolorze. Ale już po nabraniu zauważyłam, że nie jest to zwykła glinka z wodą.
Konsystencja przypomina mus – jest puszysta i mięciutka. Niesamowicie przyjemnie nakłada się na twarz. Nie jestem miłośniczką peelingów mechanicznych, ale nie zawsze mam czas na długie SPA. Dzięki dodatkowi krzemionki, maski robią także za peeling – najpierw wmasowuję je w twarz, a potem zostawiam na jakieś 15 minut. Nawet po zastygnięciu nie zachowują się jak odpadająca skorupa.
Zapach ziemisty, ale niezbyt intensywny. Myślę, że nikogo nie powinien odrzucać. A działanie? No serio poezja. Skóra po masce jest tak jedwabiście gładka i miękka, że kosmetyki nakładane później dosłownie ślizgają się jak po maśle. Pory są oczyszczone i domknięte, kolor ujednolicony, a cera przyjemnie napięta i nawilżona. Maski glinkowe znam doskonale, ale solo żadna nie dawała mi takiego efektu. Moja mieszana cera ze skłonnością do niedoskonałości dosłownie pożera maskę w całości.
Spłukiwanie też nie jest upierdliwe, bo łatwo zmywa się z twarzy.
Pełen skład poniżej.
Za 80 g zapłacimy ok 39 zł.
Wersja do cery suchej i mieszanej ma nieco bogatszą i cięższą formułę, ale równie dobrze rozprowadza się na twarzy. Też z reguły zaczynałam od peelingu, a następnie pozostawiałam na twarzy.
Po zabiegu skóra była miękka, wygładzona, ale powiedzmy sobie szczerze – nie była to taka petarda jak maska Intensive Care. Poprawnie, ale bez efektu wow. Brakowało mi mocniejszego nawilżenia, bo oczywiście pory były również ładnie oczyszczone i domknięte. I choć nie mam do niej zastrzeżeń to wracać będę zdecydowanie do wersji różowej. O dziwo zawsze uważałam, że jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. Rapan podważył moją teorię.
Pełen skład poniżej.
W słoiczku na 3 zabiegi mieści się 25 gram kosmetyku i kosztuje 16 zł. To bardzo fajna opcja na wypróbowanie, która z masek najbardziej przypadnie nam do gustu.
Kolejny raz przekonałam się, że zachłanne rzucanie się na nowinki nie zawsze przynosi zamierzony skutek i choć bardzo lubię maski w płachcie, to moja cera zdecydowanie lepiej reaguje na te tradycyjne.
Znacie już maski od Rapan Beauty? Macie swoją ulubienicę?