Jak się wraca na bloga po taaaakiej przerwie to wypadałoby wyskoczyć z jakąś petardą. Myślę, że wiele osób przyzna mi rację, że O!Figa okazała się być właśnie taką petardą. Patrycję znam od lat i miałam przyjemność używać jej kosmetyków na długo przed wypuszczeniem słynnego już serum Dzika Figa. Gdy więc dowiedziałam się, że wreszcie wypuszcza własną markę, aż zaklaskałam. Wiedziałam, że będzie to coś dobrego. Z perspektywy czasu powiedzieć mogę jednak, że „dobre” to słabe określenie. Serum Dzika Figa w połączeniu z hydrolatem Wonna Róża to duet iście fenomenalny! Dlaczego?
Oba kosmetyki przywędrowały do mnie przed Bożym Narodzeniem ( tak, tak – to się nazywa szybki zapłon). Moja cera była wtedy w opłakanym stanie. Przesuszyć i odwodnić cerę mieszaną, skłonną do trądziku to dosłownie dramat. Potrzebowałam czegoś co z jednej strony nawilży i odżywi, a z drugiej strony poradzi sobie ze skłonnością do niedoskonałości. Burza pociążowych hormonów i mały Hajnid nie stwarzały najlepszych warunków do pielęgnacji.
Zarówno serum Dzika Figa jak i hydrolat Wonna Róża to kosmetyki dopracowane w najmniejszym szczególe. Zacznę oczywiście od serum bo to ono gra w duecie pierwsze skrzypce.
Szklany flakonik z pipetą w ciemnym szkle – maksimum ecofriendly. Obecnie o pojemności 20 ml ( ja posiadam jeszcze wersję 30 ml – a w zasadzie posiadałam, bo do zdjęć trzymałam odrobinkę ). Wygodny aplikator pozwala zastosować dokładnie tyle produktu ile potrzebujemy. Czasami potrzebowałam więcej gdy stosowałam go solo, a czasami dodawałam tylko kroplę do kremu na dzień
Zapach naturalny, ale z gatunku tych zupełnie nie paskudnych. Wiem, że wiele z Was odrzuca na hasło „kosmetyk nieperfumowany ” – tutaj jednak gwarantuję, że nie odczujecie nachalnych tonów. Z racji na to, że jest to serum olejowe, konsystencja to oczywiście olejek. Niezbyt gęsty, ale również nie z gatunku tych mega lejących. Rzekłabym – w sam raz.
Co właściwie jest w nim tak fenomenalnego? No jacha, że działanie! Nigdy jakoś nie ciągnęło mnie w kierunku opuncji figowej. Zawsze wyszukiwałam czegoś bardziej egzotycznego. O ja głupia! Serum okazało się być idealne do mojej cery – nie dość, że pięknie ją uspokoiło. Z dnia na dzień znikał problem z odwodnioną, przesuszoną skorupą na twarzy. Cera nabierała blasku i zdrowego kolorytu, a niedoskonałości z każdym dniem po prostu znikały. Dotyczy to nie tylko wyprysków, ale i nieoczyszczonych porów. Ponadto odczułam niesłychane wygładzenie – zniknęło napięcie i szorstkość.
Początkowo stosowałam je solo, pod krem na wieczór. Spryskiwałam twarz Wonną Różą i od razu na wilgotną cerę nakładałam olejek. W moim przypadku zawsze taki typ aplikacji gwarantował lepsze wchłanianie. Po kilku dniach zaczęłam dodawać również kroplę do kremu na dzień. Była zima, więc olejkowa kołderka fajnie sprawdzała się nawet na spacerach. Moja mieszana, mocno odwodniona cera po ok. 3 tygodniach zmieniła się nie do poznania. Ten kosmetyk to prawdziwe, normalizujące cudo bo chwalą je zarówno osoby o cerze suchej jak i tłustej – i to jest prawdziwy fenomen.
Co znajdziemy w składzie? Poza bazą czyli olejem z opuncji figowej, olej z nasion cedru syberyjskiego ( dobrze znany fankom rosyjskich kosmetyków ), olej z owoców dzikiej róży, olej z lnianki siewnej, ekstrakt z dzikiej róży, olejowa forma witaminy C, witamina , olej słonecznikowy i olej z rozmarynu.
Za 20 ml produktu zapłacimy w sklepie o!figa 89.90 zł. W moim przypadku 30 ml starczyło na 3 miesiące przy bardzo intensywnym użytkowaniu. Znając Patrycję, wszystkie składniki pochodzą z jak najlepszych źródeł, więc jest to cena jak najbardziej adekwatna.
Wonna Róża to nic innego jak hydrolat z róży damasceńskiej. Ot nic nadzwyczajnego powiecie – no bo faktycznie, kto nie zna hydrolatów… Jestem jednak pełna podziwu dla jego jakości. Miałam kilka „wód różanych” – część z nich była hydrolatami, ale żaden nie pachniał aż tak ja ten!
Ponownie szklany flakon i dołączony wygodny spray, dzięki któremu możemy aplikować kosmetyk bezpośrednio na twarz, bez „strat” w płatku kosmetycznym. Produkt może dzielnie służyć jako tonik, ja jednak na maksa go oszczędzałam i pryskałam się tylko wieczorem, przed z namaszczeniem nakładanym serum. Zapewniało mi to niejako aromaterapię, lepsze wchłanianie, a dodatkowo przywracanie naturalnego pH ( wiecie jak bardzo kocham toniki) 😀
Skład to oczywiście 100% hydrolat z róży damasceńskiej.
Obecnie w sklepie o!figa jej nie widzę, a za to jest coś na co już ostrzę zęby – Taka Tonka czyli esencja! Podobno petarda jak i reszta ekipy 😀
Znacie już może Dziką Figę? A może skutecznie Was skusiłam? 🙂
PS. Trzymajcie kciuki, żeby powrót był już na stałe 🙂
Serum jest rewelacyjne. Nie tylko działanie ale i niesamowita wydajność 🙂 No nie chciało się skończyć 🙂
Oj tak – wystarczy odrobina, a działa cuda 🙂
Dzięki Martusia za tak cudowną recenzję 🙂 Jak zwykle czyta się Cię doskonale! (nie tylko dlatego, że tak pozytywnie opisałaś moje "dziecko"). Trzymam kciuki za powrót na stałe 🙂
Cała przyjemność po mojej stronie 🙂 buziaki :*
Też sobie ostrzę zęby na te rarytaski 🙂
Ooo rarytaski to dobre określenie 🙂
O tak, opuncja figowa to istne cudo!!! Ostatnio bardzo dużo dobrego o niej słyszałam i sama zastanawiałam się nad zakupem podobnego cuda z opuncji figowej i jakiegoś hydrolatu!!!
Cieszę się, że wróciłaś!!!
I pomyśleć, że kiedyś zupełnie się nią nie interesowałam.
Dziękuję:*
Nie znam, ale chętnie poznam 😛
Polecam z całego serca 🙂
I jeszcze pięknie wyglądają 🙂 Hydrolat bardzo kuszący 🙂
Oj tak są dopracowane w każdym szczególe 🙂
Oba produkty bardzo mnie zainteresowały. Ja miałam czystą opuncje figową, ale bardzo pzesuszyła mi cere :/