Serię Bielendy Botanic SPA Rituals powitałam z wielką radością – na takie składy czeka chyba cała naturalna brać. Zdecydowałam się na linię z opuncją figową i aloesem do twarzy, a do rąk na krem z linii z lnem i rozmarynem. Płyn micelarny, hydrolat, serum i krem towarzyszyły mi od późnej jesieni przez wszystkie chłodne dni. Jak je oceniam?

Płyn micelarny Bielenda Botanic SPA Rituals opuncja figowa i aloes
Dobra – miejmy to już za sobą. To jedyny produkt z całej serii, który nie do końca spełnił moje oczekiwania…
Pokaźna butla mieści aż 500 ml produktu o prawie niewyczuwalnym zapachu, co rzecz jasna jest na plus.
O konsystencji ciężko się produkować bo to po prostu woda 🙂 Działanie jest jednak niesłychanie delikatne. Micel słabo zmywa makijaż, w zasadzie radzi sobie tylko z minerałami. Tusz do rzęs to już wyzwanie! Dlatego po kilku niezbyt zachęcających próbach, oddałam go mojej mamie, która generalnie zawsze wszystko jest w stanie zużyć 😀 Taka prekursorka zero waste 😀
Zobacz też: Leczniczo i pielęgnacyjnie z maścią CBD od Hemp King

Skład
Aqua (Water), Sodium Lactate, Sorbitol, Glycerin, Panthenol, Sodium Cocoyl Alaninate, Opuntia Ficus-Indica Flower Extract, Aloe Barbadensis Leaf Juice Powder, allantoin, Sodium Hyaluronate, Sodium Dehydroacetate, Benzyl Alcohol.
Cena micela bez promocji to ok. 19,99 zł i jeśli mam być zupełnie szczera to niestety nie mogę go polecić. Ale nie zrażajcie się bo dalej jest już tylko lepiej.
Bielenda Botanic SPA Rituals Hydrolat Opuncja Figowa i Aloes

Hydrolaty wprost uwielbiam i to od dawna. Jako toniki, jako mgiełki na włosy pod olejowanie, do masek glinkowych – można by wymieniać długo. Ten od Bielendy to nie czysty hydrolat a raczej tonik bo napakowano w niego mnóstwo pozytywnych składników i jestem w nim tak zakochana, że już kupiłam kolejną sztukę. Mimo wszystko – to nie hydrolat sensu stricte!
Hydrolat fantastycznie koi cerę po myciu. Szybko się wchłania, nie pozostawiając żadnej lepkiej warstwy. Cera jest po nim nawilżona, miękka i ukojona. Daje długotrwałe uczucie odświeżenia, a co najważniejsze sam w sobie jest niesłychanie pielęgnacyjny.
Skład
Hydrolat bazuje na wodzie różanej, do tego mleczan sodu, hydrolat z ielonej herbaty, hydrolat z kwiatów pomarańczy, panthenol, gliceryna, sorbitol, ekstrakt z opuncji figowej, ekstrakt z aceroli, alantoina, glikozoaminoglikany, kwas hialuronowy, sproszkowany sok z aloesu, glukonian wapnia, glukonolakton, kwas mlekowy oraz konserwanty dopuszczone do użycia w kosmetykach naturalnych. Pełen skład poniżej:
Aqua (Water), Rosa Damascena Flower Water, Sodium Lactate, Camellia Sinensis (Green Tea) Leaf Water, Citrus Aurantium Amara (Orange) Flower Water, Panthenol, Glycerin, Sorbitol, Opuntia Ficus-Indica Flower Extract, Malpighia Punicifolia Fruit Extract, Allantoin, Hydrolyzed Glycosaminoglycans, Hyaluronic Acid, Aloe Barbadensis Leaf Juice Powder, Calcium Gluconate, Gluconolactone, Lactic Acid, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Sodium Dehydroacetate, Benzyl Alcohol.
Za 250 ml zapłacimy w promocji 19,90 i z całego serducha mogę go Wam polecić bo to taki turbo-tonik z bonusem!
Krem i serum przeciw zmarszczkom Botanic SPA Rituals Opuncja figowa i aloes
Te dwa produkty pozwolę sobie zrecenzować razem, ponieważ używałam ich w zasadzie zawsze w duecie. Na początku na wieczór, a później, w chłodniejsze dni na dzień ponieważ krem okazał się być świetnym produktem ochronnym.

Opakowanie, konsystencja, zapach
Krem do twarzy zamknięty jest w klasycznym, zakręcanym pojemniczku o pojemności 50 ml. Jego konsystencja jest dla mnie cudowna – treściwa, masełkowata i bogata. Faktycznie idealna dla cery wymagającej odżywienia. Stosowany w duecie z serum wchłania się bardzo dobrze zostawiając jedynie lekką, otulającą warstewkę.

Serum zaś to 30 ml szklana buteleczka z pompką o leciutkiej, wodnistej konsystencji, która ekspresowo się wchłania nie pozostawiając żadnej lepkiej warstwy. Stanowi świetną bazę pod krem bo nie tylko potęguje jego działanie, ale i przyspiesza wchłanianie.

Działanie
Jesienią moja cera nie była w najlepszej kondycji… skupiłam się mocno na swojej firmie, dziecku, przeprowadzce do nowego domu…. swoje potrzeby, a w zasadzie potrzeby mojej skóry zostawiłam na końcu. Pewnego dnia, siedząc przed lustrem zauważyłam, że moja cera naprawdę niesłychanie się postarzała. Tym wszystkim osobom, które twierdzą, że kosmetyki to pic na wodę, mogę pokazać moją mamę – całe życie dbała o pielęgnację i wygląda o co najmniej dychę młodziej niż jej rówieśniczki…

Nie powiem Wam, że oto nagle moja cera odmłodniała o 10 lat, bo to by była niezła ściema, ale przede wszystkim niesamowicie poprawiło się jej nawilżenie i gładkość. Skóra stała się bardziej napięta, kolor wyrównany, a najdrobniejsze linie ładnie się wyprostowały. Moim zdaniem naprawdę warto!

Skład kremu opucja figowa i aloes Bielenda
Aqua (Water), Squalene, Orbignya Oleifera Seed Oil, Tripelargonin, Glycerin, Ethylhexyl Stearate, Tocopheryl Acetate, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate, Macadamia Integrifolia Seed Oil, Betaine, Argania Spinosa Kernel Oil, Opuntia Ficus – Indica Seed Oil Aloe Barbadensis Leaf Juice Powder, Tocopherol, Sorbitol, Sorbityl Laurate, Xanthan Gum, Citric Acid, Sodium Dehydroacetate, Benzyl Alcohol, Parfum (Fragrance), Butylphenyl Methylpropional, Hexyl Cinnamal, Limonene, Linalool.
Skład serum opuncja figowa i aloes Bielenda
Aqua (Water), Panthenol, Glycerin, Sorbitol, Sodium Lactate, Citrus Aurantium Amara (Orange) Flower Water, Aloe Barbadensis Leaf Juice Powder, Opuntia Ficus-Indica Flower Extract, Lactobionic Acid, Sodium Hyaluronate, Allantoin, Xanthan Gum, Benzyl Alcohol, Sodium Dehydroacetate, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate.
Cena kremu to ok. 28 zł, serum w tej chwili niestety nie znalazłam. Oba produkty dla mnie są świetne.
Krem do rąk Bielenda Botanic SPA Rituals Len zwyczajny i Rozmaryn

Nie cierrrrpię kremów do rąk… To dopiero zachęcający tekst 🙂 Ale nie chodzi to o samą pielęgnację dłoni. Ja po prostu nie cierpię później tego uczucia tłustości i lepkości przez co sięgam po nie rzadko. Jakie są efekty? Przesuszona skóra, wręcz z drobnymi rankami i chropowata jak tarka. Moje dłonie miewają chwile kiedy zdecydowanie nie są moją wizytówką.

Krem do rąk od Bielendy zamknięty jest w klasycznej, zakręcanej tubce o pojemności 50 ml. Momentami musiałam nieźle się namęczyć aby wycisnąć go z opakowania bo jego bogata konsystencja średnio współpracuje z tubką.
Gęsta, treściwa konsystencja i lekki zapach świetnie wpisują się w pielęgnację dłoni ” z problemami”. Mój patent to nakładanie kremu na noc, pod bawełniane rękawiczki. Krem mocno odżywia, natłuszcza, szybko likwiduje szorstkość i suchość skóry oraz mocno ją uelastycznia. Tworzy też film ochronny dlatego ja stosuję go tylko na wieczór.
Skład
Aqua (Water), Butyrospermum Parkii (Shea) Butter, Ethylhexyl Stearate, Sorbitan Stearate, Glycerin, Glyceryl Stearate, Cetearyl Alcohol, Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Leaf Extract, Linum Usitatissimum Flower Extract, Persea Gratissima (Avocado) Oil, Orbignya Oleifera Seed Oil, Tocopheryl Acetate, Panthenol, Sorbityl Laurate, Caprylic/Capric Triglyceride, Cistus Ladaniferus Oil, Mentha Arvensis Leaf Oil, Citrus Limon (Lemon) Peel Oil, Lavandula Hybrida Oil, Cupressus Sempervirens Leaf/Nut/Stem Oil, Xanthan Gum, Benzyl Alcohol, Sodium Dehydroacetate.
Ostatnio niestety nie znalazłam go w Rossmannie więc nie mam pojęcia w jakiej jest teraz cenie, ale jeśli gdzieś się na niego natkniecie to warto.