Po wczorajszym szalonym dniu ( jakby ktoś nie czytał na fejsie, pies zjadł mi pół mieszkania – dosłownie i w przenośni ) i dzisiejszej ponadprogramowej wizycie w pracy jestem totalnie wyczerpana. Położyłam się w łóżku z komputerem i naszło mnie na przemyślenia. Absolutnie nie ogłaszam nic jako prawdę objawioną, która ma 100% pewność, pozwolę sobie jednak pogdybać na temat tego, w jakich czasach żyjemy i ile żyjemy… Nigdy nie robiłam takiego przemyśleniowego wpisu, ale od dawna mam taką potrzebę, a przynajmniej od kiedy rozmawiałam z moją koleżanką na temat życiowego wigoru na tle pokoleń…
Z jednej strony…
Miałam fantastycznego wujka, był sędzią Naczelnego Sądu Administracyjnego, wykładał na uczelni – generalnie człowiek niezwykle zdolny, utytułowany i inteligentny. Wujek był wzorowym przykładem osoby dbającej o zdrowie – idealna dieta, sport, dbanie o regularne, bardzo wnikliwe badania ( a nie raz na 3 lata pobranie krwi ). Jednym słowem idealny przykład człowieka prowadzącego bardzo zdrowy tryb życia. Szczupły, wysoki, kochający podróże, o pogodnym usposobieniu. Wszyscy podziwialiśmy go i nawet do głowy nam nie przyszło, że trafi się taki szok… Wujek zmarł nagle, będąc na sympozjum w Szklarskiej Porębie – akurat w trakcie jazdy na nartach. Prawdopodobnie zator…
… z drugiej strony
Miałam wujka, który walczył podczas II wojny światowej…Całe życie ciężko pracował w bardzo niesprzyjających warunkach ( zimno, wilgoć ). Dieta? Chleb ze smalcem ( z czyściutkiej słoniny ), czarna kawa, porka ( takie danie z ziemniaków ), zarzucajka, biały barszcz, racuchy, a i od czegoś mocniejszego też nigdy nie stronił. Sport? Bez żartów, wystarczyła praca. Wujek zmarł w ubiegłym roku, przerzucił grubo ponad 90 lat, praktycznie do samego końca w zadowalającej kondycji…
To nie wszystko.
Moja prababcia – sama wychowała gromadę dzieci, gdyż pradziadek zginął w obozie koncentracyjnym. Malutka, drobniutka, ciężko pracująca ( jak na kobietę ). Dieta? Chleb ze smalce, mleko prosto od krowy, coś mocniejszego? Podobno ze wszystkiego umiała upędzić bimber…W wieku 80-kilku lat poddała się operacji na zaćmę mówiąc, że skoro królowa angielska ( wtedy Królowa Matka ) poddała się operacji na biodro to i ona może zoperować oczy. Prababcia przerzuciła 90 lat, praktycznie do końca była w dobrej kondycji. Lekarz stwierdził wręcz, że jej serce było zbyt mocne do całego ciała…
Prywatne przemyślenia?
Rozmawiałam ostatnio z moją koleżanką właśnie na temat tego jak było kiedyś i jak jest dziś.
Pokolenie naszych dziadków pracowało dużo ciężej ( nie było tylu udogodnień jakie mamy dziś ), a jednak mieli więcej sił, czasu i byli zdecydowanie bardziej zahartowani psychicznie. Pokolenie naszych rodziców już nieco gorzej wypada na ich tle, a my ?
Ja nie twierdzę, że kiedyś to było lepiej bo kiedyś to ludzie umierali na przeziębienie, a o wielu chorobach w ogóle się nie słyszało. Był człowiek i za chwilę nie było człowieka i nikogo to specjalnie nie dziwowało. Po prostu zmarło się nieborakowi.
Nie mówię, że nowoczesność jest zła, ale jak słucham pewnych oszołomów wymyślających coraz nowsze cuda to boję się, autentycznie boję się co będzie z moimi ewentualnymi dziećmi.
Jedzenie mamy fatalne. Ciągle słyszy się o zdrowej diecie, o tym co powinniśmy jeść, a czego nie ( smalec na totalnej liście zakazanych ), a tak naprawdę ta cała „zdrowa żywność” to często przetworzona, nafaszerowana świństwami papka. ” Ja sobie kupię szynkę i sama ją upiekę, będę miała zdrowsze mięsko” – sama bardzo często tak robię, ale tak naprawdę to gówno prawda! Owszem, zdrowsze niż wędlina 20 razy odświeżana i konserwowana w sklepie, ale zacznijmy od etapu karmienia świni – kiedyś świnkę hodowało się naprawdę długo, teraz ciach ciach i już mamy upasionego wieprzka wprost na rzeź. Potem nam elegancko ostrzykną mięsko żeby z kilograma zrobiło się co najmniej 2 kilo, a jeśli jeszcze przyjdzie nam do głowy zamrozić to mięsko, to po rozmrożeniu możemy je wyciskać jak pranie.
O kurczakach to już nawet wspominać nie będę, miałam „przyjemność” przebywać na fermie drobiu przez długi czas…Oszczędzę Wam drastycznych szczegółów. Dlatego gdy słyszę jak moje nieco przemądrzałe znajome mówią, że ” u nich w domu to się wołowiny nie jada, to okropne i niezdrowe – u nich tylko wieprzowinka i kurczaczki ” to mi się wymiotować chce. Wegetarianką ja nie jestem ( ale generalnie nic do wegetarianów nie mam, czasami im wręcz zazdroszczę ), więc mięso jadam. I jak świat światem nikt mi nie wmówi że wieprzowina to jest zdrowszy temat niż wołowina. A czemu jemy jej tak mało? No bo jak kilogram polędwicy wołowej kosztuje 100 zł, a polędwiczki wieprzowej 20-kilka no to dla mnie rachunek jest niestety prosty.
Przeraża mnie to, że tak naprawdę nie wiadomo w dzisiejszych czasach jak żyć i jaką ścieżkę wybrać. Z jednej strony hasła o sporcie, diecie, suplementach i Bóg wie czym jeszcze, z drugiej strony – człowiek, który wymyślił „jogging” zmarł właśnie na jego skutek.
Dużo jeszcze chciałabym napisać, ale i tak wyszedł mi już tasiemiec bez ładu i składu. Ciekawa jestem Waszego zdania w tym temacie. Żeby była jasność – podkreślam, że są to tylko takie moje rozważania, żeby mi nikt zaraz nie napisał, że jestem chora psychicznie i że sport to samo zdrowie. Ja nie twierdzę, że sport jest nie zdrowy. Ja tylko zastanawiam się jak wypośrodkować fakty 🙂
Spadam się zdrzemnąć, wieczorem będę nadrabiać zaległości 🙂
zgadzam się z Tobą w 100%!
zdecydowanie kiedyś ludzie mieli lepsze zdrowie,więcej siły i żyli dłużej.
Ciężko teraz znaleźć złoty środek..niby coraz więcej leków, na coraz więcej chorób,a ludzie i tak żyją coraz krócej
Niestety chyba ten cały rozwój cywilizacji i związane z nim zanieczyszczenia itd. mają taki szalony skutek na nasze zdrowie. Nie wierzę, w to, że stosowanie pestycydów, nawet w "bezpiecznych" dawkach nie odbija się później na naszym zdrowiu. Ja zazwyczaj stołuję się w domu, sama gotuję i staram się unikać niezdrowych rzeczy, ale czasami jak patrzę na te cudnie piękniusie marcheweczki to zastanawiam się czy nie zacznę świecić po nich w ciemności 🙂
Nie ma niestety jednej drogi dla każdego. Sama swojej jeszcze nie znalazłam, nie wiem czy kiedykolwiek znajdę. Raz czytam o zdrowych tłuszczach nienasyconych, raz że właśnie smalec należy jeść, raz że mleko to tragedia, znowu innym razem, że ma potrzebne aminokwasy itd itd. Wydaje i się, że zawsze będziemy się tak huśtać od jednej teorii do drugiej 🙂 Ale jedno jest pewne, przynajmniej dla mnie, najważniejsze jest odejście od tych wszystkich przetworzonych rzeczy. Im prostsze, tym lepiej. Podoba mi się podejście autorki bloga RAWolucja, nie jest radykalna w sowich poglądach, choć ona akurat wybrała drogę surowego jedzenia. Fajny artykuł, jak będziesz miała czas to zerknij – http://rawolucja.pl/raw-food/jak-nie-wpasc-w-zywieniowy-fanatyzm-czyli-raw-food-i-trudna-codziennosc/
Pozdrawiam :*
Dziękuję bardzo Kochana, chętnie zajrzę 🙂 Właśnie ja też czytam kompletnie zbieżne informacje. Z jednej strony krzyczą, że mleko to zupa pełna zabitych bakterii, że tłuste i odwapnia kości, a przecież całe pokolenia się na nim wychowały i żaden ze starszych członków mojej rodziny nie ma problemów z osteoporozą.
Też uważam, że im prościej tym lepiej. Sama gotuję więc chociaż wiem czego dodaję do jedzenia, a może i nie wiem… strach pomyśleć co siedzi w wielu kupowanych przez nas produktach. Osobiście odkryłam ostatnio, że śmietana, którą kupiłam zawiera w sobie skrobię modyfikowaną i kilka innych dziwnych rzeczy. A ja naiwna wierzyłam, że to 100% śmietana.
zgadzam sie z kazdym slowem!
Fajnie, że nie jestem odosobniona w swoich przemyśleniach 🙂
Ciekawy ten twój tasiemiec 🙂 Jak słusznie zauważyłaś recepty na długowieczność nie ma i najzdrowszym pojęciem będzie chyba nabranie dystansu do tego tematu. Jak mawiała moja babcia "Głową muru nie przebijesz" o dożyła 90- tki. 🙂
No i coś w tym jest 😀
A ja ostatnio jem co chcę i niczym się nie przejmuję bo w końcu jakbyśmy chcieli kupić tylko zdrowe jedzenie to najpawdopodobniej nie byłoby nas na to stać albo co dla mnie bardziej prawdopodobne nie ma takiej możliwości żeby w 100% zdrowo się odżywiać. Hmm mam w pracy ostatnio takiego Pana co nam odświeża pomieszczenia przyłazi i jak widzi że jem np bułkę z dżemem albo ciastko mówi że w tyłek mi to pójdzie a później będę płakać – a ja mu odpowiadam że w końcu 30-tka na karku i w dupie mam gdzie mi się co odłoży – skoro mam ochotę na dżem to go jem i tyle. Powiem jeszcze że takie gadki strasznie mnie wkurzają. A moje szynszyle jedzą np wszelkie obierki z warzyw, suszoną pokrzywę, mlecz, skrzyp polny – zbieram to w parku, na działce i zwyczajnie suszę na strychu – nie wspomnę już jakie bajońskie sumy za 100gram takich produktów trzeba zapłacić.
Ale żem się rozpisała i może nie do końca na temat 🙂
Miłego popołudnia 🙂
Ale ja też nie stosuję się do żadnych zaleceń, gotuję tak, żeby mi smakowało. Wiadomo, że jakoś tam staram się, żeby to co jem nie było mega nie zdrowe, ale raczej odżywiam się bardzo normalnie. Być może kiedyś w przyszłości będzie miało to jakiś negatywny wpływ, ale na razie jestem zdrowa i to najważniejsze.
Setki chorób cywilizacyjnych to znak naszych czasów, niby tylko kilkadziesiąt lat w skali kilku tysiącleci istnienia naszej rasy ludzkiej, a zmieniło się tyle, że trudno nadążyć. Niczego już być pewnym nie można – tu niby warzywko, ale co z tego skoro to GMO pędzone na aspartanie. Człowiek zaczyna zmieniać to, co niegdyś było tylko w gestii Natury i jak widać przynosi nam opłakane skutki.
Diety, bieganie? Chyba najważniejszy jest spokój ducha o który dzisiaj bardzo trudno:)
O właśnie! Kiedyś ludzie martwili się o bardzo przyziemne rzeczy, mam wrażenie, że wiele chorób to właśnie stres związany z pracą, szalonym pędem, nerwami… Ja widzę jak bardzo to odbija się na moim zdrowiu i siłach.
Racja racją, nie ma co się oszukiwać.
Wszędzie jest teraz pełno chemii. Z każdej strony czai się na nas coś, co może zaszkodzić naszemu zdrowiu. Co nam da bieganie i inne sporty, jak truje nas sama… woda.
Tak, nie będę się tutaj rozpisywała, bo mój tasiemiec będzie w ogóle nieskładny, ale podam Ci przykład.
Używam osmotycznego filtra od… jakichś 3 lat. Mam specjalny przyrząd, który bada ilość microsiemensów (skala zanieczyszczeń w wodzie). Woda zdatna do picia powinna mieć ich do 90 (moja ma 60), gdzie woda z butelek zaczyna się od 2000 w górę…
Niby krystalicznie czysto, niby pięknie, a ile syfu tam pływa, chociaż o tym się w mediach nie mówi.
Nie mówi się tez, że minerały zawarte w ,,super czystych'' wodach nie są przyswajane do organizmu, bo ich cząsteczki są zwyczajnie za duże…
Koniec kazania. Chciałabym tylko powiedzieć, ze zgadzam się z Tym co napisałaś. Amen 😀
Dokładnie! Tak się składa, że na studiach miałam biochemię itd. i właśnie czasami przerażało mnie to z czym my tak naprawdę stykamy się na co dzień :/
ja często też się nad tym zastanawiam, moja babcia ma 90 lat, je to na co ma chęć, a i kapustka zasmażana, schabowy, pizza, nawet sobie kupuje takie zamrożone , nie tylko pizze ale i zapiekanki na pół kilometra, wcina, winka się napije, słodkości poje i rano tylko pół tableteczki na lekkie nadciśnienie 🙂 a ja wydziwiam, a to bez glutenu, a to smażone tylko na oleju kokosowym a to a tamto i chyba więcej stres przy tym niż to warte 🙂
Bo mi się wydaje, że kiedyś ludzie byli mimo wszystko mądrzejsi niż my, tacy mądrzejsi życiowo, spokojniejsi, na wiele rzeczy zwracali uwagę i szanowali przyrodę. Zapewne Twoja babcia jeszcze do tego wszystkiego zachowuje pogodę ducha, a my tylko się stresujemy i ciągle gonimy za czymś. Ileż razy słyszeliśmy że coś jest mega zdrowe i trzeba to jeść, a za chwilę pojawiała się teoria, że jednak jest odwrotnie. Ja to już skapitulowałam i jem to na co mam ochotę, choć gotuję w domu i unikam bardzo przetworzonych produktów.
Zgadzam się, że gotowe jedzenie dostępne w sklepach jest okropne, a jednocześnie strasznie kusi – no bo i ile przyjemniej wciągnąć gotową wędlinkę, i prościej, niż na przykład fasolkę zalewać, gotować, mielić, piec itd… Z drugiej strony myślę, że chemia jest wszędzie, nie tylko w jedzeniu, ale kosmetykach, ubraniach, meblach, świeczkach… No wszędzie. Nie sposób się przed nią uchronić. Podstawowa różnica to jednak ilość ruchu. Kiedyś ćwiczyło się "samo", bo trzeba było zrobić to, i tamto, i siamto, i jeszcze to. Teraz wszystko kupuje się gotowe, a jednocześnie obowiązków w pracy i czasu, który w niej spędzamy jest bardzo dużo. Więc na przykład idę do pracy na 9 godzin i choć siedzę tam na d*pie i wchłaniam promieniowanie z kilkunastu komputerów, to jeszcze po powrocie nie mam siły wyjść na spacer czy na basen (tak miałam przed ciążą). A waga w górę i w górę.
Oglądałyście wall-e? Im więcej o tym myślę, tym mnie absurdalna jest ta historia. Ludzie jako lewitujące bloby.
No właśnie mam takie samo podejście – kiedyś kto uprawiał sport? Sportem była praca i nie było takiego kolosalnego problemu z otyłością. Teraz wszystko mamy gotowe, siedzimy na tyłku przed komputerem ( ja niestety właśnie taką pracę mam ) i po 8 godzinach czuję się bardziej zmęczona niż po 8 godzinach pracy w polu. Czuję się zmęczona nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie i chyba to jest w tej chwili największy problem – stres…
sama jestem bardzo podobnego zdania jak Ty. Wg mnie środowisko w jakim żyjemy nas wykańcza i nie ważne jak bardzo się będziemy starać jeść zdrowo to będą cały czas nam pod nogi kłody rzucane – nie uświadczysz teraz 'czystego' mięsa bez antybiotyków itp. – bo każdy Ci powie to się nie opłaca. Wygląda na to, że nas po prostu nie stać na to aby być zdrowym – bo zawsze na wszystko za mało kasiury bo ciągły pęd za wszystkim i niczym. U nas nie ma profilaktyki zdrowotnej tzn. jest opisana ładnie w książkach … dlatego nie powinny nas dziwić zgony osób w stosunkowo młodym wieku (tak jak wspominasz swojego wujka) ponieważ mimo zaawansowanego dostępu do medycy to mocno kulejemy na samym jej początku – bo jak świat światem stoi to zawsze się mówiło (nie robiło) lepiej zawsze zapobiegać a nie później leczy – ale zdrowy obywatel to mniej kasy – a mniej kasy to Ci na wiejskiej będą płakać … a my razem z nimi bo brak środków do tego aby na prawdę zdrowo się odżywiać z produktami, które od zalążka sa zdrowie – jest to wszystko bardzo smutne…
To jest takie błędne koło, kiedyś nikt nie myślał o zdrowym odżywianiu, ale o tym, żeby było co zjeść bo raczej z jedzeniem bywało krucho. Teraz niestety z wieloma rzeczami przesadzamy, jemy nie z musu, a dla przyjemności, a często te przyjemności są cholerne nie zdrowe. I tak dalej i tak dalej…
Niezły temat poruszyłaś. Osobiście najchętniej wyprowadziłabym się na wieś, gdzie ledwo sięga Internet, a do najbliższego sklepu trzeba przejść niezły kawałek. Chciałabym sama sobie wyhodować mięso, które zjem. Mnie też przerażają dzisiejsze czasy. Wydaje mi się, że ciężka robota na wsi, bez stresu, na świeżym powietrzu i swojskie jedzenie – to jest właśnie recepta na długowieczność.
Mi z tym mięsem to przeszkadza tylko jedno – kto by mi to zabił 🙂 A poza tym mam tak samo jak Ty – też wydaje mi się, że kiedyś ludzie pracowali fizycznie więc sport był siłą rzeczy, praca przynosiła wymierny efekt i człowiek miał satysfakcję, że to co dokonał ma sens.
jest w tym sporo racji. Nie dziwi, że mięso z 'domowych' świń czy kurczaków jest tak drogie i poszukiwane.
Ja jeszcze bym do tego jedną rzecz dorzuciła. Bo choroby chorbami, ale sami się w nie wpędzamy. Przeraża mnie próba wysterylizowania otoczenia dzieci. Jak byłam mała to nie bałam się kraść marchewki, jeść owoców z drzew i niemytych truskawek. Teraz wszystko myje się trzy razy, ręce dezynfekuje jakimiś żelami i rodzice dziwią się, że ich dzieci są non stop chore. Od byle pierdoły czy kaszlnięcia. Ja w dzieciństwie to na świnkę zachorowałam, a później dopiero jak miałam 14 lat. W międzyczasie trafiła mi się jakaś lekka angina, ale nawet szkoły nie opuszczałam z tego powodu.
SMutny jest obrany przez ludzi kierunek 🙁
Dokładnie! dzieci bawiły się, chodziły po drzewach, piły wszystkie z tej samej szklanki czy butelki i jadły niemyte owoce prosto z drzewa. Teraz wszystko się wyparza i dezynfekuje. Ktoś kiedyś powiedział, że wirusy i bakterie nas zabiją i niestety chyba taka jest prawda bo mamy coraz mniejszą odporność.
Czasem mnie też zbiera na takie przemyślenia: jak będzie wyglądać moje życie, czy będę mieszkać w Polsce, czy będę mieć pracę po studiach, czy będę zdrowa itp.
Człowiek coraz bardziej ingeruje w żywność szkodząc samemu sobie: całe GMO, żywienie zwierząt samymi mieszankami – zysk szybszy, ale na pewno jedzenie szkodliwe. Coraz więcej fast foodów, gotowych dań, ciast. Coraz częściej nawet chleb jest bez smaku, nie ma takiego wyrazistego zapachu jak domowy (raz taki próbowałam i smak bez porównania).
Dawniej ludzie niby mieli mniej, ale mieli czas dla siebie, nie było tyle chemii wszędzie i innych świnstw. Czasem chciałabym zobaczyć, przenieść się w tamte czasy choć na chwilkę. Teraz niby mamy publiczną służbę zdrowia, ale i tak trzeba chodzić prywatnie, bo coś się szybciej załatwi. Dawniej robiono porządne badania okresowe, jak bolały nerki to oprócz nerek badano też inne rzeczy z tym powiązane, a teraz często jest problem o skierowanie na morfologię krwi (nie majątek, ale jak płaci się ubezpieczenie to czemu nie skorzystać)…
Można więcej pisać, ale najważniejsze chyba wystukałam 😀 – Myszka
Myślę, że ogólnie to temat rzeka. Niby kiedyś ludzie umierali na zwykłe przeziębienie, ale wydaje mi się, że teraz już od dziecka jesteśmy nafaszerowani takimi świństwami, że jak tu być zdrowym w przyszłości?
trafiłam tu zupełnie przypadkowo i ten post jakoś przykuł moją uwagę. masz bardzo słuszne przemyślenia. w dzisiejszych czasach na plecach dzieci jest zbyt wiele presji, zbyt duże obciążenie psychiczne i to właśnie, moim zdaniem, przyczynia się najbardziej do wieku umierania. kiedyś świat nie pędził tak szalenie do przodu, człowiek nie musiał się tak wybijać z tłumu, by być kimś, by być zauważonym. dziś bycie zauważonym wymaga takiej ścieżki "po trupach do celu"; musisz być najlepszy, musisz wybrać mądrze, musisz się wyróżnić. dużo w tym winy rodziców, który nie umieją ograniczyć własnych ambicji wobec dziecka, tworząc mu "świetlaną przyszłość" i krótkie, zestresowane życie.
dzisiaj ludziom brakuje umiejętności właśnie odnalezienia środka. z łatwością popadają w skrajności. "odżywiam się tylko zdrowo, wybacz, nie zjem tego kawałka tortu". a nie znam przypadku osoby, która by od tego kawałka tortu umarła na cukrzycę 😉 chodzi o to właśnie, by starać się żyć zdrowo, ale nie popadać w obłęd. jaka jest dzisiejsza żywność, wie większość z nas. nie mamy na to wpływu. wiadomo jednak, że lepiej zjeść sobie taką marchewkę czy suszone owoce, niż batona. tylko z drugiej strony, jeśli czujemy się dobrze, wagę mamy normalną, to czemu od czasu do czasu nie pozwolić sobie na małą przyjemność w życiu? ono jest zbyt krótkie, by wyrzucić z niego wszystko, co lubimy 🙂
Naprawdę cieszę się, że nie jestem odosobniona w swoich przemyśleniach 🙂 Na mnie zawsze wszyscy patrzyli się jak na czubka, gdy mówiłam, że po studiach chcę wrócić do rodzinnego miasta, wybudować domek gdzieś na przedmieściach, mieć ogródek, pieska, kotka… Dużą część dzieciństwa spędziłam u rodziny na wsi i może to moje wspomnienia, a może faktycznie czas płynął tam inaczej. Wiele rzeczy doceniało się bardziej, do wielu zaś nie przywiązywało takiej uwagi. Ta szaleńcza pogoń za tym co lepsze, nowocześniejsze, wygórowane ambicje i jednocześnie niemożliwość ich zrealizowania rodzą frustrację. A to naprawdę prosta droga do niszczenia sobie zdrowia.