Jakiś czas temu po blogosferze przetoczyła się fala testów i konkursów z Priorinem Extra firmy Bayer w roli głównej. Podjęłam się testowania tego produktu z dwóch powodów – po pierwsze: toczę nieustanną walką o piękne włosy, które dwa lata temu zostały zdziesiątkowane, po drugie: moja Gosia z Niemiec mówiła mi, że to świetny środek, który ma długofalowe działanie. Skusiłam się więc i wiecie co? Nie żałuję!
Co to tak w ogóle jest?
Priorin Extra to suplement diety , który pomaga zapobiegać wypadaniu włosów, stymuluje ich wzrost i dodaje im blasku i objętości ( to ostatnie potraktujmy z lekkim przymrużeniem oka ). Jedno opakowanie zawiera 60 kapsułek, w skład których wchodzi ekstrakt z prosa, L-cystyna, biotyna i kwas pantotenowy. Prosty, niewycudowany i bezpieczny skład – to pierwsza myśl, która mi się nasunęła. Z reguły większość suplementów to coś na kształt multiwitaminy, a ja nie lubię niepotrzebnie nadużywać tego typu specyfików.
Obawy miałam przed samym przyjmowaniem preparatu – mój żołądek nie zawsze dobrze radzi sobie z lekami. Bóle głowy, bóle żołądka, problemy z przełykaniem – to najczęstsze zarzuty, które stawiam większości produktów tego typu. Na szczęście Priorin nie tylko łatwo daje się połknąć, ale jest nawet przyjemny w smaku – wiem, że jest to zasługa sztucznej waniliny, ale mimo wszystko daje pewne ułatwienie.
Trzymiesięczną kurację zakończyłam ponad miesiąc temu, wstrzymywałam się jednak z recenzją ponieważ chciałam sprawdzić, czy po zażyciu ostatniej kapsułki z kuracji nie nastąpi masowa emigracja włosów. Taką sytuację też już przerabiałam
Jak więc sprawdziła się u mnie kuracja Priorinem Extra?
Przede wszystkim to były spokojne trzy miesiące – kaspułki w żaden sposób nie dawały o sobie znać, nie utrudniały funkcjonowania i były stałym elementem śniadania i kolacji. Początkowo nie zauważałam żadnych konkretnych zmian, po ok. 1,5 miesiąca moje włosy dostały kopa – rosły jak szalone. Dosłownie z dnia na dzień moje odrosty robiły się coraz bardziej zauważalne. Dziewczyny pisały, że ten przyspieszony wzrost zauważyły nie tylko na głowie, ale i np. na nogach. Ja akurat na nogach tak czy siak mam bardzo dobry wzrost, więc nie zauważyłam szczególnej różnicy 🙂
Przyznam, że mi zależało przede wszystkim na zagęszczeniu włosów. Co mi po kilometrowym ogonie pięciu włosów na krzyż… Wyglądałam i wyglądałam czy mój czubek się zagęszcza, aż wreszcie zaczęły wykluwać się pojedyncze baby hair, tu jeden, tam kolejny i kolejny, aż moja głowa zaczęła przypominać nieopierzonego kurczaka. „Ni to śmiszne ni to straszne” pomyślałam, ale w końcu trzeba przejść stadium brzydkiego kaczątka, aby stać się pięknym łabędziem. Cóż… łabędziem jeszcze nie jestem, ale ta burza baby hair cieszy niesłychanie 🙂
Emigracja włosów nie wystąpiła, kilometr odrostów błaga o kolejne farbowania, a burza młodych włosków tworzy gęstą aureolkę. Muszę przyznać, że na mnie ten produkt naprawdę zadziałał. Efekty są widoczne gołym okiem. Czy spektakularne? No nie zyskałam nagle czupryny niczym lwia grzywa, widać jednak progres i obietnice producenta zostały spełnione.
Tak wyglądają aktualnie moje włosy – przepraszam za jakość zdjęć, ale mój ukochany ( Misiu nie gniewaj się :* ) nie jest mistrzem z zakresu fotografii.
Boleć może cena – za pełną, trzymiesięczną kurację czyli trzy opakowania produktu zapłacimy ok. 300 zł. Z jednej strony to naprawdę dużo, z drugiej jednak – ile razy wywalałam kasę na produkty, po których nie było nawet najmniejszego efektu. Czasami warto zainwestować w coś co faktycznie da wymierny efekt. ja jestem na tak i wiem, że powtórzę kurację w przyszłym roku – tak, aby na wesele mieć piękną burzę moich loków 🙂