Choć mieliśmy dziś kolejny iście wiosenny dzień to wieczory nadal są mgliste i zimne – nie można mieć wszystkiego od razu 🙂 Dlatego nie kończę jeszcze sezonu na jesienno-zimowe zapachy. Uwielbiam przygaszone światło, skaczący na ścianie płomień świecy i otulający aromat sączący się z kominka. Wosk Misty Mountains od Yankee Candle leżał w moich zapasach już od dawna, ale jakoś ciągle sięgałam po inne tarty. Na szczęście wreszcie doczekał się swojej premiery i z każdym kolejnym paleniem coraz bardziej oddaję się jego urokowi.
Misty Mountains to wosk z rześkiej linii zapachowej. Producent opisuje go jako „bezkresną panoramę gór, porośniętą sosnami, spowitą chłodną mgiełką”. No tak… faktycznie bardzo wiele można się z tego opisu dowiedzieć. Rześki? Absolutnie nie! Ten zapach to kwintesencja otulającego ciepła. Jest dość ciężki i zdecydowanie przypominający męski perfumy. Nuty głowy to mięta i sosna. To zupełnie nie moje klimaty, ale na szczęście bezpośrednio są zupełnie nie wyczuwalne. Drewno sosnowe to dalekie tło, podobnie jak lekka, mentolowa świeżość. Są to raczej szczypty, które w całej mieszance tworzą niesamowity akcent, ale solo nie idzie ich wyczuć. Nuta serca to lawenda, której również nie idzie wyczuć jako osobnego akordu. Za to nuty serca czyli drewno cedrowe, wetiweria i paczula dają intensywność, ciepło i aurę tajemniczości.
Zapach idealnie nadaje się na wieczór przy romantycznej książce. Szybko się rozwija i intensywnie wypełnia pomieszczenie. Raczej nie na rodzinne spotkania przy obiedzie. To zdecydowanie klimat góra dla dwojga.
Wosk znajdziecie na goodies.pl.
Zabieram się za kompletowanie wiosennej listy. Macie swoich kwiatowych faworytów?