Na kilka miesięcy przed ślubem postanowiłam skompletować sobie moją makijażową „wyprawkę”. Malowałam się sama więc chciałam mieć wszystko wypróbowane i bezpieczne. Gdy stanęłam przed dylematem „co do konturowania?”, moją pierwszą myślą była oczywiście Anastasia Beverly Hills. Nie wiedziałam jednak jaki wariant wybrać. Przy okazji zakupów na cocolicie, wpadła mi jednak w oko paleta Cream Contour Kit Sleek. Ich brązery i rozświetlacze na sucho wspominałam bardzo dobrze, więc postanowiłam „przyżydzić” i sięgnąć po niskobudżetową, kremową paletę od Sleeka. Łatwo się domyśleć, że mogłyście mi pogratulować… głupoty rzecz jasna. Ale przejdźmy do rzeczy.
Wiele dziewczyn było bardzo zadowolonych z tego produktu i ja wcale im się nie dziwię. To świetny kosmetyk dla początkujących. Dla osób, które dopiero stawiają pierwsze kroki w konturowaniu na mokro. Nie oczekują wyrazistych efektów, a jednocześnie mają jasną cerę w ciepłej tonacji. Na każdy z tych podpunktów mogę śmiało odpowiedzieć – nie, to od początku nie był produkt dla mnie.
Generalnie paleta prezentuje się bardzo dobrze. Porządna kasetka mieści 6 kremowych podkładów dzięki którym można wymodelować i rozświetlić twarz. Dołączone, praktyczne lusterko będzie ułatwieniem chociażby w podróży. Całość spakowana w kartonik z dołączoną instrukcją użycia i składem. Można powiedzieć, że produkt dostajemy we wzorowym wydaniu.
Schody zaczynają się przy kolorystyce. Wybrałam odcień Light ponieważ pozostałe są już zdecydowanie za ciepłe jak na konturowanie. Light niestety również nie sprostał moim wymaganiom. Większość kolorów była do mnie zupełnie niedopasowana. O ile dwa pierwsze wykorzystałabym odpowiednio do tuszowania cieni pod oczami ( bardzo słabe krycie ) i rozświetlania, o tyle reszta była dla mnie zdecydowanie zbyt ciepła. Nawet najciemniejszy odcień był i za jasny i za słabo napigmentowany.
A właśnie – pigmentacja. Produkt jest mocno kremowy, o ile na swatchu wydawać by się mogło, że krycie jest niezłe, to niestety na twarzy było dla mnie zbyt delikatne. Musiałam nakładać kilka warstw. Nie było to bardzo kłopotliwe bo Sleek ładnie wtapiał się w skórę i dobrze blendował, ale niestety efekty były na mojej karnacji mizerne aż do bólu – wystarczy zerknąć na zdjęcie poniżej.
Zrobiłam dwa podejścia. Pracowałam w zasadzie na 3 odcieniach, bo pozostała połowa zupełnie nie odpowiadała mi tonacją. Jestem typową zimą, więc do konturowania potrzebuję chłodnych, nieco brudnych, zimnych brązów. Tutaj tego nie znalazłam. Ostatecznie patrząc na skończony makijaż miałam wrażenie, że ślad po konturowaniu zaginął.
Dla zainteresowanych skład poniżej.
Jaki był mój ślubny finał? Wykonturowałam się wysłużoną paletką z KOBO w komplecie z ich suchym brązerem Nubian Desert. Całość trzymała się idealnie do białego rana. A Sleek? Powędrował do mojej koleżanki i mam wielką nadzieję, że u niej sprawdza się lepiej.
Jeśli tak jak ja macie sentyment do Sleeka, ale oprócz tego macie jasną karnację w ciepłej tonacji i dopiero uczycie się stosować kremowe konturowanie to myślę, że te niespełna 60 zł mogą być nieźle zainwestowanym groszem. Ja jednak uznaję je za całkowitą stratę kasy, żałuję, że z dwojga złego nie wzięłam wersji Dark. Ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, teraz w koszyku mam paletę Makeup Revolution Pro HD w odcieniu Medium Dark i czekam na jakiś okolicznościowy rabat 🙂
Jak jest u Was z konturowaniem na mokro? Stosujecie, czy wybieracie jedynie suchą opcję? Jakie są Wasze ulubione produkty do konturowania?