Dzisiejszy post powinnam zacząć od przeprosin – cisza, która ostatnio zapadła na wyjątkowo długi jak na mnie okres wynikała z ogromu zdarzeń i zmian w moim życiu. Wracając z pracy, w której 8 godzin non stop siedzę przed komputerem sprawia, że w domu drażni mnie nawet dźwięk radio czy telewizji, a co dopiero patrzenie się w monitor. Ponadto czas również nie był moim sprzymierzeńcem – 5 września stuknęło mi ćwierćwiecze i dochodzę do wniosku, że faktycznie pędzi on dwukrotnie szybciej niżbym tego chciała. Na szczęście w weekend postanowiłam trochę zwolnić, razem z moim najdroższym wybraliśmy się na weekend do Kazimierza Dolnego, z którego przywiozłam wspomnienia na całe życie 🙂 Postaram się powoli nadrobić zaległości więc i na małe wspomnienia przyjdzie czas.
Teraz jednak chciałabym napisać o kosmetyku, którego próżno można szukać na sklepowych półkach, ale za to możecie zrobić go same lub poprosić Patrycję o pomoc – kto jak kto, ale ona na ręcznej robocie zna się jak mało kto ( bez skojarzeń please :).
O tym, że jestem wielką fanką konkretnych zdzieraków wiecie zapewne już od dawna, gdy więc przeczytałam u Smykusmyka recenzję i sposób przygotowania antycellulitowego scrubu to od razu zapragnęłam go mieć. Traf chciał, że szczęście się do mnie uśmiechnęło i wygrałam go w rozdaniu. Tego samego dnia, gdy scrub do mnie dotarł zabrałam się testy. Mój facet oczywiście pierwszy musiał zajrzeć do odkręconego słoiczka – jego oczom ukazała się zgniłozielona, intensywnie pachnąca papka przypominająca kąpiel potwora z bagien. Gwarantuję wam, że mina ( faceta, nie potwora ) była bezcenna, gdy powiedziałam, że będę się tym smarować 🙂
Scrub przywędrował do mnie w wygodnym, zakręcanym słoiczku. Jego konsystencja jest dość rzadka, bo cukier i algi ( Alga ulva i Laminaria digitata ) skąpane są w oleju sojowym i oleju winogronowym. Aplikacja nie sprawiała mi jednak wybitnych problemów, na wilgotnej skórze drobinki dobrze się rozprowadzały i pozwalały na długi masaż.
Moim zdaniem kosmetyk naprawdę dobrze złuszcza martwy naskórek, jest skuteczny, ale jednocześnie nie podrażnia skóry. Bogactwo olejków sprawia, że po kąpieli i peelingu nie muszę już smarować ciała balsamem czy masłem. Skóra jest świetnie wygładzona, ale jednocześnie nawilżona.
Początkowo najbardziej obawiałam się zapachu – wiem, że algi potrafią strasznie śmierdolić. Owszem, w scrubie nie unikniemy rybiej mgiełki, ale jest ona zminimalizowana i gwarantuję, że wszystkie koty z okolicy nie zaczną urządzać Wam arii pod oknami 🙂
Skład to sama natura – cukier, olej winogronowy, olej sojowy, algi ( wymienione wyżej ) i ewentualnie kilka kropli aromatu.
Moja skóra polubiła się z tym scrubem, a idea hand-made podoba mi się tak bardzo, że jakiś czas temu kupiłam moździerz i zbieram się wreszcie do swojego pierwszego zamówienia na półprodukty z EcoSpa. Aż chce się kręcić!
A jaki jest Wasz stosunek do kosmetyków samorobionych – kuszą czy nie koniecznie?
Bardzo lubię kosmetyki hand made ale przede wszystkim cenię osoby, które zajmują się ich przygotowaniem!:)
Dokładnie – ja też podziwiam za inwencję, chęci i w ogóle cierpliwość 🙂
Niektóre rzeczy sama robię inne wole kupic jednak ja używam tylko peelingów do ciała nic ostrzejszego gdyz zawsze po użyciu czegos mocniejszego robię sie cała w plamach pozdrawiam serdecznie .G.
no ja takie ostrzejsze zdzieraki też preferuję raczej do nóg, resztę ciała traktuję nieco łagodniej 🙂
buziaki 🙂
Wygląda… paskudnie 😀 Ale nie o wygląd tutaj chodzi 😉 Ja często sobie kręcę domowe peelingi 🙂
Ja zazwyczaj robiłam taki z fusiatej kawy, ten to jednak wyższy level 🙂
Wygląd nie zachęca do używania ale ważne, że jest to mocny zdzierak! 😉
Wygląd potrafi zaszokować, ale naprawdę warto 🙂
o kurczee nie lubie robic swoich kosmetykow ale na takie cos byum sie pokusila 😉
No właśnie ja jestem strasznym leniuchem, ale jak widzę jakie cuda tworzą inni to aż chce się spróbować 🙂
Jak to pachnie ? 🙂
Hmmm… nie wali rybą, ale pachnie specyficznie, intesywnie, trochę dziwnie, ale nie uciążliwie. Nie wiem czy moja wersja była zaperfumowana, ale w każdym razie spodziewałam się, że będzie gorzej 🙂
Wygląda nieciekawie, ale skoro działa, wygląd schodzi na daleki plan 🙂
Oj wygląd " na żywo " mnie trochę zszokował, ale działanie jest tak fajne, ze naprawdę nie zwracam już uwagi na to, że przez moment wyglądam jak potwór z mokradeł 🙂
Wyglada fatalnie pod wzgledem kolorystycznym 😉 dobrze, ze dzialanie ma takie jakie powinien miec!
Nigdy nie mialam okazji "sprobowac" kosmetykow samorobionych 😉
Wygląda się jak potwór z bagien ale warto 🙂 Ja takie domowe maseczki z banana, twarożku czy peeling z kawy to robiłam, ale nie weszłam na wyższy level 🙂
Moim zdaniem wygląda i zapowiada się cudownie ten zdzieraczek 🙂 Nie mam chyba talentu do robienia kosmetyków sama (chociaż w sumie jeszcze nie próbowałam) ale aż zachciało mi się go ukręcić 😉 Muszę spojrzeć koniecznie na przepis. Zachęciłaś mnie 🙂
Właśnie ja też im bardziej patrzę na dzieła innych tym bardziej sama chciałabym wreszcie spróbować coś ukręcić sama 🙂
Uwielbiam produkty domowej roboty, albo chociaż ulepszać półproduktami to, co już mam 🙂 Taki scrub wygląda niezbyt zachęcająco, ale brzmi super. Ja również uwielbiam mocne zdzieraki 🙂
Ja najbardziej lubię gdy ktoś mi zrobi 🙂 Ale generalnie idea hand made bardzo mi się podoba i sama mam zamiar zacząć wreszcie kręcić 🙂
Kosmetyki dziewczyn są fantastyczne!
Miałam kilka dla Juniorka – super 🙂
Ja jak na razie znam tylko ich woski, ale spokojnie mogą konkurować z YC 🙂
No pewnie, że kuszą! 🙂 Nie ma nic lepszego od peelingu na oleju ♥.
Nie powiem kosmetyki samorobione są bardzo kuszące jednak mam póki co obawy przed ukręcaniem takowych- ale tym scrubem mnie zainteresowałaś. Wiem co znaczy pracować 8 godzin przed kompem + dodatkowo kurs angielskiego po pracy i jeszcze studia podyplomowe chce mi się robić sama podziwiam siebie że plan działania ułożyłam tylko czy podołam :/
Ostatnio coraz bardziej przepadam w handmade'owych produktach!
Nigdy nie robiłam. takich specyfików.